Frustracje gdyńskiej szkoły

0
698

Jak zapewne większość z was się orientuje, mniej więcej dwa lata temu do gdyńskich szkół dobrali się nasi radni i zacierając ręce poprzestawiali pionki na szachownicy. Tu usunęli, tam dodali, jeszcze gdzie indziej przenieśli albo połączyli.

Nie będę się tu rozwodzić nad tym, czy sytuacja ta miała pozytywny czy negatywny wpływ na szkolnictwo. Opowiem jaki wpływ miała i ma nadal na ucznia, jednostkę, która najboleśniej odczuła skutki tych decyzji.  Chodzę do jednego z liceów. Pominę fakt, że budynek, do którego nas przeniesiono nie był przystosowany do takiej ilości uczniów. I pominę też fakt, że był w takim stanie, że zdecydowanie zbyt często zadawałam sobie pytanie „czy sufit runie mi na głowę już dziś, czy może jutro?”. Powiem wam, co dzieje się teraz.

Ponieważ budynek szkolny jest duży (ale nieodpowiednio według mnie dopasowany do takiej ilości uczniów) podjęta została decyzja o powiększeniu ilości klas. Oryginalnie nasza szkoła liczyła sobie po cztery klasy z każdego rocznika. Obecnie jest ich siedem. Policzmy. 7 x 3 = 21W klasie jest średnio 30 osób, co daje nam 21 x 30 = 630.Oczywiście do tego powinniśmy doliczyć jeszcze wszystkich pracowników szkoły, ale skupmy się na uczniach. Na około sześciuset trzydziestu osobach. Jak się szybko okazało, na taką ilość uczniów jest za mało nauczycieli. Pominę tu pierwsze klasy, dla których plan lekcji jest jeden. Dla klas drugich i trzecich ilość planów zwiększa się do ok. trzech, dlatego, że część klasy rozszerza to, a część tamto. Generuje to kolejny problem. Brak nauczycieli + skomplikowany plan lekcji = okienka. Wiecie, ile okienek średnio ma uczeń trzeciej klasy liceum (podkreślę, że jest to klasa MATURALNA)? Sześć. Tak, dobrze czytacie. Sześć godzin spędzonych w szkole, niezagospodarowanych zupełnie. Cały dodatkowy dzień w szkole. Uprzedzę tu wasze pomysły na spędzanie tego czasu i powiem, że są zupełnie niepraktyczne i wszystkie sprawdzone.

Przejdźmy teraz do rozszerzeń. Mało nauczycieli, o tym było. Ale dlaczego, pomimo wszystko, pokrzywdzeni wciąż są uczniowie? Dlaczego moja klasa ma cztery godziny rozszerzonej biologii, a inna klasa ma ich aż siedem? Wszyscy mamy do napisania tą samą maturę. Co zadecydowało o tym, że oni siłą rzeczy będą lepiej do niej przygotowani niż ja i moi koledzy? Biorąc po uwagę niebotyczną ilość okienek w planie lekcji, fakt, że musimy dopłacać poza szkołą za dodatkowe zajęcia nie dlatego, że nie rozumiemy materiału, a dlatego, że nie damy rady skończyć go przed maturą jest po prostu chory. Dlaczego w wolnym czasie, który i tak muszę spędzić w szkole, bo wychodzenie z niej przed zakończeniem lekcji jest niedozwolone, nie mogę mieć innych zajęć? Dlaczego plan lekcji jest tak bardzo niedopasowany do potrzeb ucznia? Odpowiedź na to otrzymujemy taką: „bo plan tworzy program komputerowy”. Czy nie może go poprawić nauczyciel? „Nie, bo nigdy tak nie było robione”. Bzdura? I to jaka. Tak się nas traktuje w szkole.

Nie jesteśmy brani poważnie. Mamy mieć wyniki, zrobioną pracę domową i poprawione wszystkie jedynki. Jesteśmy widziani poprzez to, jak się teoretycznie uczymy. Mówię teoretycznie, bo tej nauki w szkole jest bardzo mało. Szkoła zapewnia nam niezbędne minimum, powiedzmy 20% potrzebne nam do matury. A reszta? Resztę musimy sami sobie znaleźć, douczyć się i przeczytać, bo będzie z tego kartkówka, sprawdzian, a w maju nas wszystkich zweryfikuje matura. Czy to właśnie w ten sposób powinno wyglądać?

Oprac. Zuzanna Kozłowska

Fot. Fotolia