Nakręcone – Człowiek z magicznym pudełkiem

0
1005

Podróże w czasie to temat spędzający sen z powiek nie jednemu naukowcowi, pisarzowi Sci-fi, czy zwykłemu, szaremu człowiekowi. Czy w ogóle są możliwe? Jeśli tak, czemu ludzie z przyszłości nas nie odwiedzają? Co z paradoksami? Ale dziś nie o tym. Dziś o filmie „Człowiek z magicznym pudełkiem” w reżyserii Bodo Koxa. Serdecznie zapraszam.

Cytowanie opisu pozwolę sobie odpuścić. Jak dla mnie jest on po prostu spoilerem, za dużo zdradza. Mamy Warszawę, rok 2030. Dotknięty amnezją Adam (Piotr Polak) zaczyna pracę w korporacji. Poznaje tam Gorię (Olga Bołądź), z którą próbuje nawiązać romans. Potem mamy też coś o podróżach w czasie.

Wizja świata przedstawionego w filmie to dość typowy cyberpunk. Mamy tu korporacje rządzące światem, wyraźny podział na tych bogatych i biednych (czyli sterylna biel vs brud i szarość), wszczepy, podróże w czasie, technologię VR, właściwie to czego tu nie wykorzystano! Realia przywodzą na myśl komunizm, co z resztą podkreśla sam film. I tutaj pojawia się pierwszy zgrzyt, cała ta wizja nie wydaje mi się pasować do nie tak odległego 2030. Tym bardziej, że większość kreacji wygląda jak zrobiona z aluminium, a żywa róża to towar wyjątkowo drogi. I to dziwne uczucie „Gdzieś to już widziałam”. Zanik pamięci? Zły rząd zakazujący wszystkiego? Po prostu mamy tu trochę klisz typowych nie tylko dla gatunku. Czy to źle? W przypadku rodzimego kina (rzadko podejmującego tematykę SF) chyba jestem w stanie przymknąć na to oko. Jak na nasze standardy również efekty specjalne są bardzo fajnie zrobione.

Bilet niemal przegrał starcie z pogodą.

Gra aktorska i sama kreacja postaci były dla mnie dość nierówne. Adam wydał mi się raczej miałki, podobnie jak spora cześć bohaterów drugo- i trzecioplanowych. Ujęła mnie za to postać Gorii. Na początku była dla mnie mocno irytująca, ale to się zmienia w ciągu seansu. Po prostu widzimy, że przedstawione wydarzenia mają na nią realny wpływ, widzimy jak się zmienia. Trochę mnie jednak drażni spora ilość wtrąceń z angielskiego, typu „freak” czy „f*ck off”. I mało tu typowo polskich imion, mamy głównie te w miarę uniwersalne (Adam, Natan, Bernard). Rozumiem to jednak doskonale, imiona typu Mirek czy Stefan jakoś tak nie pasują do gatunku (jeśli próbowaliście swoich sił w pisarstwie, na pewno rozumiecie). I już.

Najlepsze, czyli fabułę, zostawiłam na koniec. Mimo wspomnianych klisz, film trzyma w napięciu i nie nudzi. Znajdziemy tu także kilka ciekawych zwrotów akcji. Najbardziej ujął mnie jednak świetny, surrealistyczny klimat. Mamy tu pełno oniryzmu, wiele rzeczy trzeba sobie dopowiedzieć. Muszę przyznać, że pozytywnie mnie to zaskoczyło i fajnie wpasowało się w opowiadaną historię. Film jest także zaskakująco zabawny. Czepię się jednak wątku romantycznego. Jest on budowany w dziwny, dość niesmaczny sposób. Do tego mamy tu naprawdę niedorzeczną scenę seksu podczas… ataku terrorystycznego.

 

„Człowiek z magicznym pudełkiem” to film zdecydowanie dla dojrzałego widza. Nie dorosłego, po prostu dojrzałego. Trudno jest mi go ocenić. Z jednej strony sztampowy, z drugiej inny niż inne. Nie jestem w stanie polecić go konkretnej osobie. To jeden z tych filmów, które trzeba sprawdzić samemu.

Ocena 6/10 jest za niska, 7/10 za wysoka, więc niech będzie 6,5/10. Recenzja nie miała na celu obrażenia żadnego Mirka czy Stefana.

Oprac. Sylwia Sadowska