W ostatnich tygodniach w Gdyni na nowo rozgorzała dyskusja o najnowszej historii miasta – i szerzej, całego kraju. Wszystko za sprawą materiału wyemitowanego przez telewizję WPolsce24 – medium o reputacji, powiedzmy, umiarkowanie solidnej – które postanowiło nagłośnić sprawę obchodów 80. rocznicy zatopienia niemieckiego okrętu Wilhelm Gustloff. W wydarzeniach tych uczestniczyły władze Gdyni z Panią Prezydent miasta na czele.
Z tej okazji postanowiliśmy przypomnieć – krótko, ale rzeczowo – historię jednej z największych morskich tragedii XX wieku. Korzystamy m.in. z notatek z pierwszego tomu Encyklopedii Gdyni.
Wilhelm Gustloff to niemiecki statek pasażerski, który pod koniec 1940 roku został zacumowany w okupowanej przez nazistów Gdyni, przemianowanej przez Niemców na Gotenhafen (choć lokalni znawcy przypominają z przekąsem – Gdinien to też była jedna z wersji). Okręt pełnił przez cztery lata funkcję pływającej bazy szkoleniowej dla kadetów 2. Dywizjonu Okrętów Podwodnych Kriegsmarine. Co istotne – jak na okręt szkoleniowy – był zaskakująco źle obsadzony: brakowało fachowców od maszynowni i łączności.
Jak do tego doszło?
W styczniu 1945 roku, wobec szybkiego zbliżania się Armii Czerwonej, admirał Karl Dönitz nakazał rozpoczęcie Operacji Hannibal – masowej ewakuacji niemieckiego personelu wojskowego i cywilów z Gdyni oraz Gdańska. Do operacji zaangażowano m.in. statki Hansa, Hamburg oraz właśnie Gustloff. Zamierzano zakończyć akcję do początku lutego – Rosjanie byli już niepokojąco blisko.
Statek został naprędce doprowadzony do stanu pływalności i rozpoczęto załadunek. Na pokład weszli marynarze z Dywizjonu Okrętów Podwodnych, kobiety z pomocniczej służby Kriegsmarine, ranni żołnierze Wehrmachtu, rodziny personelu marynarki, urzędnicy NSDAP oraz okupacyjny burmistrz Gotenhafen. 30 stycznia 1945 roku cztery holowniki rozpoczęły wyprowadzanie statku z gdyńskiego portu. W międzyczasie na pokład przyjęto jeszcze około 2000 ludzi – przerażonych uciekinierów, którzy przypływali do Gustloffa w łodziach, kutrach, a nawet szalupach ratunkowych. Ostatecznie okręt wypłynął około godziny 13:00.
Po minięciu Półwyspu Helskiego do eskorty dołączyły dwa okręty – choć jeden szybko zawrócił z powodu awarii. O godzinie 19:10 sowiecki okręt podwodny S-13 pod dowództwem kapitana Aleksandra Marineski wykrył Gustloffa. O 21:08 padł rozkaz odpalenia czterech torped. Czterdzieści minut później statek miał przechył 30 stopni. Ewakuacja stała się niemożliwa. O 21:38 Wilhelm Gustloff zniknął pod wodą.
Szacuje się, że na pokładzie mogło znajdować się nawet 10 tysięcy ludzi. Większość zginęła w lodowatych wodach Bałtyku – dzieci, kobiety, ranni żołnierze i załoga. Liczba ofiar sprawia, że tragedia Gustloffa jest uznawana za największą katastrofę morską w historii. W grudniu 2004 roku wokół wraku ustanowiono strefę bezpieczeństwa i zakazano prowadzenia jakichkolwiek działań podwodnych w jego obrębie.
Kim był patron statku?
Nazwa statku nie jest przypadkowa – okręt nazwano na cześć Wilhelma Gustloffa, prominentnego działacza NSDAP w Szwajcarii. Gustloff już w 1923 roku wstąpił do partii nazistowskiej, a od 1932 roku kierował jej zagraniczną komórką w Szwajcarii – NSDAP Landesgruppe Schweiz. Był aktywnym propagandystą, odpowiedzialnym m.in. za kolportaż Protokołów mędrców Syjonu, czyli fałszywego dokumentu, który do dziś jest wykorzystywany w teorii spiskowej o „żydowskim spisku”.
Gustloff był znany z fanatyzmu i ślepej lojalności wobec Hitlera. Do 1936 roku zwerbował w Szwajcarii ponad 5 tysięcy członków partii nazistowskiej, z czego niemała część została wciągnięta do organizacji pod przymusem ekonomicznym. W 1936 roku został zastrzelony przez żydowskiego studenta Davida Frankfurtera. Po śmierci Gustloff stał się męczennikiem nazistowskiej propagandy – i tak właśnie jego nazwisko trafiło na burtę okrętu.
Terror wojenny
Historia Gustloffa to historia wielowymiarowa – dramatyczna, skomplikowana i pełna moralnych dwuznaczności. Okręt był częścią machiny wojennej III Rzeszy, ale na jego pokładzie zginęli ludzie – często przypadkowi cywile, uciekający przed terrorem wojny. Dlatego każda próba upamiętnienia tej tragedii powinna być mądra, wyważona i wolna od politycznych emocji. Bo – jak wiadomo – historia lubi się powtarzać, szczególnie wtedy, gdy przestajemy ją rozumieć.
Fot. Wikipedia